Polski październik i okrągły stół. Część IV
14 komentarzy Published 5 kwietnia 2009    | 
Anatolij Golicyn i sentymentalna panna S
„Ponieważ Zachód nie zdołał zrozumieć ani strategii komunistycznej, ani potęgi dezinformacji, ani uznać faktu zaangażowania do nich wszystkich zasobów służb bezpieczeństwa i wywiadów Bloku, z agentami wysokiego szczebla, posiadającymi wpływy polityczne, pojawienie się Solidarności w Polsce zostało przyjęte jako spontaniczne wydarzenie, porównywalne do Powstania Węgierskiego z roku 1956 i zwiastujące upadek komunizmu w Polsce.” Anatolij Golicyn
Z punktu widzenia uczestnika tamtych wydarzeń – obojętne, związkowca czy studenta, czy choćby zaciekawionego obserwatora, który przeżył owych szesnaście miesięcy z sentymentalną panną S – główna zaleta analizy Golicyna jest jednocześnie gigantycznym przeoczeniem i źródłem ciągłej irytacji. Golicyn pomija całkowitym milczeniem to, co dla nas wówczas było najważniejsze: ekscytację. Intelektualne, duchowe, jakkolwiek to nazwiemy, podniecenie wydarzeniami wokół, zachłyśnięcie się wolnością, uniesienie, w jakie wprawiało wszystkich odkrywanie prawdy, to bezustannie powtarzane: „Ach! Więc to tak było naprawdę!…” Wszystkich? Nie, na pewno nie wszystkich, na pewno nie rzekomych 10 milionów członków Solidarności, ale z pewnością wielu. I tych wielu wystarczyło dla stworzenia rozgorączkowanej atmosfery intelektualnego wrzenia. Ów porywający ferment duchowy, niezapomniany stan ciągłego poruszenia, przyczynił się do stworzenia mitu – mitu sentymentalnej panny S. Ten sam głód wiedzy i to samo odurzenie musieli odczuwać uczestnicy i obserwatorzy wydarzeń praskiej wiosny, a także ludzie w Budapeszcie w 1956 roku. Jak można zarzucać im brak spontaniczności?! Samo wzburzenie było bez wątpienia autentyczne we wszystkich trzech wypadkach, choć prawdopodobnie tylko najwcześniejszy z nich nie był manipulowany.
Ale czy nie tkwi w tej ostatniej tezie wewnętrzna sprzeczność? Czy zachowania ludzkie mogą być jednocześnie autentyczne i manipulowane? W najprostszym sensie, oczywiście mogą. A to dlatego, że autentyzm jest osobistym odczuciem, a manipulacja jest obiektywnym faktem, a także z tego powodu, iż najskuteczniejsza manipulacja pozostaje tajemnicą dla jej przedmiotu. Brzdąc pełza na czworaka po podłodze, w swoim przekonaniu dążąc uparcie do jakiegoś celu, ale nie ma pojęcia o tym, że ojciec stworzył mu „tor przeszkód”, który skierował go do tego celu. Nie inaczej niestety jest z dorosłymi ludźmi, a już zwłaszcza wtedy, gdy pozwolą przemienić się w masy, bo masami manipulować jest łatwo.
„Podszedł z brudną w mydlinach wodą w miednicy i pokazał: ledwo widoczne drgnienie ręki i woda chlapie w jedną stronę, ledwo widoczne drgnienie drugiej ręki i woda przelewa się z powrotem. – To są masy. Rozumiesz? Masy wodne, czy masy ludzkie, na jedno wychodzi. – Chlusnął z obrzydzeniem brudną wodę na klepisko chaty. – I tyle samo warte, co te pomyje po mnie, Janie Wiktorowiczu.”
Paradoks jest chyba jednak głębszy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Manipulatorom zależy bowiem w pierwszym rzędzie na autentyzmie zachowań. Powodzenie każdej prowokacji opiera się na spontanicznych działaniach. Bez udziału spontanicznych uczestników, prowokacja składałaby się z samych agentów, co mijałoby się z celem. Spontaniczność zachowań jest tak istotna, że można nawet powiedzieć, iż są one pośrednio jej celem: prowokuje się właśnie autentyczne poczynania.
Książki Golicyna zwrócone były do czytelników zachodnich, nie interesowało go, co myśleli o wydarzeniach ich bona fide uczestnicy – tym ciekawszy powinien być dla Polaków jego punkt widzenia. A zatem kiedy Golicyn pomija milczeniem to, co nam wydawało się najważniejsze w epoce Solidarności, to jest niezmiernie irytujący, ale jednocześnie fascynujący, ponieważ wznosi się ponad nasze własne zaślepienie, daje dystans tam, gdzie nie mogliśmy go mieć. Patrzy na nasze – przyznajmy, trochę infantylne, bardzo sentymentalne i wstydliwie panieńskie – upojenie, z chłodnym obiektywizmem i twierdzi, iż nie sposób zrozumieć, co się wydarzyło, jeśli patrzy się na ów okres jako ciąg spontanicznych wydarzeń. Dajmy więc spokój melancholii wspomnień o bezustannych dyskusjach na temat „podmiotowości”, o nie kończących się zebraniach, których celem było np. ustalenie metody głosowania, o manifestacjach, strajkach i nielegalnych wydawnictwach – a w zamian przyjrzyjmy się sentymentalnej pannie z surowością i bez sentymentów.
Wzoru dla okresu Solidarności ponownie dostarczyła prowokacja polskiego października (muszę podkreślić raz jeszcze, że to nie jest teza Golicyna). Wydaje się, że pierwsze strajki w lecie 1980 roku wybuchły spontanicznie, tak samo jak zamieszki w Poznaniu w 1956 roku, jednak tym razem, zamiast strzelać do demonstrantów, kompartia czekała z gotowym planem. Stworzyć należało pozory, że wszelkie ustępstwa dokonywane są z niechęcią i tylko pod największym naciskiem ze strony społeczeństwa. Żadne jednolite społeczeństwo oczywiście nie istnieje, a nie istniejąc, nie może naciskać, ale istnieją grupy ludzi, którzy występują w imieniu społeczeństwa, samozwańczo utrzymując, że je reprezentują. Dokonywanie ustępstw wobec nacisku ze strony tych grup, nadało im (grupom, nie ustępstwom) niespotykany dotąd pod komunizmem, i stale rosnący autorytet – i to właśnie było celem nadrzędnym całej prowokacji. Ich prestiż został przypieczętowany aresztowaniami i prześladowaniami stanu wojennego. Czy mam nazywać te grupy po imieniu? Dam spokój. Wystarczy powiedzieć, że wszyscy zasiedli w kilka lat później wokół okrągłego stołu z tymi samymi bolszewikami, którzy tak ciężko się napracowali, by nadać im autorytet.
Golicyn przypomina niejaką Zofię Grzyb, jako dowód na infiltrację Solidarności. Nie wydaje mi się, żeby miał w tym punkcie rację. Towarzyszka Grzyb zasiadała w politbiurze i jednocześnie należała do Solidarności, z czego niewiele naprawdę wynika. Są poważniejsze dowody na istotną zbieżność celów komunistów i Solidarności niż tow. Grzyb czy legitymacja partyjna Bogdana Lisa, i Golicyn wylicza je sumiennie: uznanie przewodniej roli kompartii, dostęp do kontrolowanych przez państwo mediów, łatwość z jaką przywódcy Solidarności podróżowali zagranicę itd.
Solidarność była w oczach Golicyna „produktem dojrzałego socjalizmu”. Innymi słowy, mogła zaistnieć wyłącznie w społeczeństwie skutecznie zsowietyzowanym. Teza postawiona przez Jadwigę Staniszkis jesienią 1980 roku najlepiej określa podsowiecki charakter Solidarności: „samoograniczająca się rewolucja”. Staniszkis miała na myśli głównie to, co zobaczyła na własne oczy w stoczni gdańskiej. Opisywała pseudo-rewolucjonistów, którzy odmawiali przejęcia władzy. Gdyby nawet jakimś cudem komunizm zniknął, to nie kiwnęliby palcem, żeby wypełnić tak powstałą próżnię. Wręcz przeciwnie, Wałęsa nazwałby taki cud prowokacją!
Jako motyw stworzenia Solidarności, Golicyn podaje „poszerzenie bazy politycznej dla partii komunistycznej wewnątrz związków zawodowych oraz przekształcenie wąskiej, elitarnej dyktatury Partii, w leninowską dyktaturę całej klasy pracującej, która ożywiłaby polski system polityczny i ekonomiczny”. „Poszerzenie bazy” to w terminologii Golicyna tyle co „uwłaszczenie dysydentów”; mowa tu o stworzeniu szerokiego frontu o pozorach pluralizmu, zgodnie z doktryną „państwa całego narodu”. W takim „pluralizmie” będzie można następnie pozwolić na ostensywnie wolne wybory, ponieważ władza nie może wyjść poza krąg wspólnego frontu.
„Polskie związki zawodowe przed odnową cierpiały z powodu piętna kontroli partyjnej. Ewentualne próby zastosowania leninowskich zasad do tworzenia nowej organizacji związku zawodowego poprzez odgórne decyzje rządowe, nie usunęłyby tego piętna. Nowa organizacja musiała więc jawić się, jako utworzona całkowicie od dołu. Jej niezależność musiała zostać ustanowiona poprzez starannie wykalkulowaną i kontrolowaną konfrontację z rządem.”
Starannie wykalkulowana i kontrolowana konfrontacja, w której szeregowym uczestnikom wydawało się, że biorą udział w spontanicznej i wolnej od zewnętrznych wpływów organizacji. Ta organizacja, pod portretem Lenina, z Międzynarodówką na ustach, łącząc się solidarnie z proletariuszami wszystkich krajów, miała stanąć przeciw leninowskiej partii… I w ten sposób Solidarność zdołała znieść „piętno kontroli” z wielu aspektów podkomunistycznego życia, nie znosząc wcale kontroli. Ta sama taktyka, która odniosła niespodziewany sukces w 1956 roku, stała się od początku lat 60. świadomym wzorcem. Poprzez kontrolowaną konfrontację tworzyła się koncesjonowana opozycja.
Nawiasem mówiąc, czy można się dziwić, że Józef Mackiewicz pisał w tamtych czasach o „powszechnym chceniu, aby być oszukanym”? Dostrzegał wówczas to, czego nikt inny nie chciał widzieć. Zakrzyczany na emigracji i nieznany w prlu, pisał w 1982 roku:
„Niewątpliwie, ruch Solidarności w PRL nie był nigdy dążącym do obalenia komunizmu, lecz do ulepszenia go. Poprawienia, zarówno warunków ekonomicznych, jak i społecznych. – Więcej chleba i wolności! Był w tym konsekwentny. Zgodził się na dominującą rolę partii komunistycznej, byle w jej polsko–katolickim wydaniu. Nie można zresztą dążyć do czegoś (obalenie ustroju), gdy się samo takie dążenie (kontrrewolucja, użycie siły, etc., etc.) przezywa oszczerstwem, prowokacją etc. W tym swoim dążeniu do Porozumienia Narodowego znalazł też pełne poparcie ze strony Kościoła. Od prymasa Wyszyńskiego począwszy, na papieżu Janie Pawle II skończywszy. I tu rozwarła się dziedzina niekonsekwencji, a częściowe zakłamanie w słowach i hasłach, gestach i komentarzach, przymykanie oczu na rzeczywistość. Bo: porozumienie narodowe z kim?”
Kościół i koncesjonowana opozycja zmierzały w tym samym kierunku, co kompartia. Praca nad fundamentami państwa całego narodu została ukończona.
Sowieccy stratedzy mieli także szersze zyski na oku. Istnienie Solidarności miało utwierdzić polityków Zachodu w przekonaniu o słabości bloku, a jednocześnie o powszechnej i zasadniczej akceptacji systemu, skoro nawet opozycja nie pragnęła go zmienić. Z taktycznego punktu widzenia, Solidarność mogła się przydać do „propagowania wspólnych działań z wolnymi związkami zawodowymi, socjaldemokratami, katolikami oraz innymi grupami religijnymi, dla dalszego wspierania celów strategii komunistycznej w krajach wysoko rozwiniętych” czyli ogólnej strategii rozbudowywania lewicowych wpływów, którą Gramsci nazywał eufemistycznie „marszem przez instytucje”.
Golicyn pisał o Solidarności w 1984 roku i tak określał sens sowieckiej strategii:
„Utworzenie Solidarności i początkowy okres jej działania jako związek zawodowy, może być odczytywane jako eksperymentalna, pierwsza faza polskiej ‘odnowy’. Mianowanie Jaruzelskiego, wprowadzenie stanu wojennego, oraz zawieszenie Solidarności, stanowi drugą fazę, przeznaczoną na wprowadzenie tego ruchu pod ścisłą kontrolę oraz zapewnienie stanu politycznej konsolidacji. W trzeciej fazie można oczekiwać [podkreślam raz jeszcze: pisane w roku 1984!], że zostanie uformowany rząd koalicyjny, skupiający przedstawicieli partii komunistycznej, reprezentantów reaktywowanej Solidarności oraz Kościoła.”
Drugą i trzecią fazą, czyli stanem wojennym i okrągłym stołem, zajmiemy się w dalszym ciągu tych rozważań. Ale co się stało z sentymentalną panną S? Przeszła do legendy. Długowłosi chłopcy „tęsknili za nią jak idioci”, i choć surowo było to zabronione „malowali imię jej na płotach, listy pisali jej ulotne na czarnych bębnach powielaczy”.
„Oczom zdumionej publiczności,
Gdy ukazała się w teatrze,
Nie była w pełni w moim typie,
Ale lubiłem na nią patrzeć.
Szczególnie kiedy w pierwszym akcie
W tej scenie z długowłosym chłopcem
I młodym w kasku robotnikiem
– jakbyśmy byli w Europie.
Pstrymi barwami swych plakatów
Zdobiła naszych ulic szarość
– jakbyśmy byli w Europie –
Bez krwi i szminki makijażu.
Nie była w pełni w moim typie,
Szczególnie raził mnie jej język.
I żyłem znowu trochę z boku
I tak jak zwykle bez pieniędzy
Nie była w pełni w moim typie,
Ale lubiłem to, że jest.
Trochę złośliwie ją nazwałem:
Sentymentalna panna S.”
Ale sentymenty nie są nigdy dobrym doradcą. Zwłaszcza w polityce.
Wszystkie cytaty z Anatolija Golicyna pochodzą z: Nowe kłamstwa w miejsce starych, komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji, op. cit.
Inne źródła: Józef Mackiewicz, Lewa wolna, Zwycięstwo prowokacji
Jan Krzysztof Kelus, Sentymentalna panna S.
Prześlij znajomemu
Z kolei na wieść o wydarzeniach z 31 sierpnia 1982 r. Kelus śpiewał:
„O ludzkiej śmierci nie opowiesz pieśnią.
Wiersza kadzidło zmarłym.
Odważnym wszystkim pokłon niski,
pogarda dla kanalii.”
I tu rodzi się refleksja, że chłopcy z Lubina, czy wcześniej z Wujka, też wywodzili się ze „skutecznie zsowietyzowanego” społeczeństwa, a przecież podnieśli rękę z kamieniem czy kilofem na władzę ludową właśnie w obronie sentymentalnej panny. Władze Związku i ich „doradcy” zawsze dążyli do ugody i ulepszania. Ale w dołach istniała wola walki i obalania, bez sentymentów. Przy rozważaniach dotyczących wielkiej manipulacji warto chyba o tym pamiętać i mieć nadzieję, że, mimo wszystko, ofiary na marne nie poszły.
Panie Marku,
Ze wszech miar słuszna to refleksja. Po to właśnie była potrzebna druga faza, czyli stan wojenny, albo jak chciał Kiszczak, drugi koniec tej samej polityki (Kiszczak mówił to o okrągłym stole i stanie wojennym, ale myślę, że da się tę kiszczakową metaforę zastosować i do panny). To właśnie dla usunięcia owych dołów potrzebne były dwie fazy. Ale o tym też będzie następna część rych rozważań.
Golicyn twierdzi, że jedną z pierwszych rzeczy, jakiej dokonało kgb pod Szelepinem, to odróżnienie autentycznych wrogów, których zwalczano bezlitośnie jako wrogów ludu, zupełnie tak samo jak za Lenina i Stalina, od opozycjonistów, któych należy wykorzystać dla własnych celów. Druga faza miała podnieść autorytet jednych i obrócić w niwecz wysiłki drugich. I tak też się stało.
Solidarność była w oczach Golicyna „produktem dojrzałego socjalizmu”. Innymi słowy, mogła zaistnieć wyłącznie w społeczeństwie skutecznie zsowietyzowanym.
Po przeczytaniu twojej tezy, kubanscy i polnocno-koreanscy anty-komunisci beda mogli wyciagnac tylko jeden wniosek: ich kraje nie sa dostatecznie „socjalistyczne”. Beda wiec musieli pomoc w ich „sowietyzacji”, bo dopiero wowczas zaczna sie te obiecane przez ciebie znakomicie zaplanowane prowokacje z okraglymi stolami, o ktorych oni (anty-komunisci) moga tylko mazyc gnijac w hawanskich i pyongyangskich kazamatach…
Soniu,
To chyba nie jest JEDYNY wniosek, jaki mogliby wyciągnąć z powyższego.
Panie Michale, najwybitniejszy znawca twórczości Becketta – Antoni Libera w wywiadzie zatytułowanym „Nowe czekanie na Godota” opublikowanym w tygodniku „Newsweek Polska” (2009 nr 17) wypowiedział interesujące zdania. Otóż twierdzi on że:
„działają siły – i to nie jest żadna teoria spiskowa, tylko trzeźwy realizm – którym wcale nie zależy na tym, aby się Polsce powiodło. Część z tych sił ma umocowanie w Moskwie i są bardzo aktywne jako agentura wpływu”.
I dalej w tym samym wywiadzie:
„Rosja nigdy nie pogodziła się z utratą tych terenów i niestrudzenie działa na rzecz ich odzyskania. Polska jest wobec tych działań całkowicie bezbronna”.
Dziennikarka, która prowadziła wywiad powiedziała, że te poglądy są niezgodne z „polityczną poprawnością”, na co Libera odparł, że jego to nie obchodzi.
Przeciętny czytelnik jest jednak bezbronny wobec takich twierdzeń. Ja na przykład sądzę, że może to być prawda, ale jeśli się zastanowię – gdzie są te siły – to widzę ciemność. Po prostu nie wiem.
Mnie takie poglądy wydają się nieporozumieniem. Pan Libera wie, że dzwoni, ale nie ma pojęcia, w którym to kościele i czy to w ogóle są kościelne dzwony.
Jeśli celem tych „sił” ma być, żeby się „Polsce nie powiodło”, to by oznaczało, że Polska JEST i jest na drodze ku jakiemuś powodzeniu. Ale Polski nie ma – jest tylko prl; lepszy prl, może nawet najlepszy możliwy prl, ale nic ponad to. Polska nie jest nawet na drodze ku wolności, ponieważ przytłaczająca większość Polaków nie widzi jakiegokolwiek zniewolenia.
I tu docieramy do kluczowego twierdzenia: “Rosja nigdy nie pogodziła się z utratą tych terenów i niestrudzenie działa na rzecz ich odzyskania. Polska jest wobec tych działań całkowicie bezbronna.” Nieporozumienie jest oczywiste, Rosja utraciła kontrolę nad wszystkim w listopadzie 1917 roku i nigdy żadnej kontroli nie było danej jej odzyskać. Sowiety natomiast nie utraciły kontroli nie tylko nad prlem, do czego pije pan Libera, ale w ogóle. Nie próbują niczego odzyskać, bo niczego nie utraciły, ani kontroli, ani terenów. Bezbronność Polski bierze się głównie z nierozpoznania istoty sytuacji przez … już nie większość, ale po prostu wszystkich.
Nic dziwnego, że czuje się Pan skonfundowany i „widzi ciemność”, bo oprócz swego słusznego odczucia, że „działają siły”, pan Libera nie ma do zaoferowania żadnego spójnego wyjaśnienia. Zamiast – jak wypada intelektualiście, zwłaszcza takiemu, którego intelekt wykuty jest na lekturze Becketta – zakwestionować słuszność własnych założeń, on próbuje pogodzić swoje złaożenia (upadek komunizmu, wolność Polski etc.) ze swą diagnozą sytuacji i wychodzi mu z tego niestrawny gniot.
Panie Michale, Polska istnieje cały czas od tysiąca lat. Istniała także w wieku XIX i istnieje teraz. Polska to naród, język i historia.
Drogi Panie Pawle,
Zastanówmy się nad tym. Co to jest Polska? Naród, język i historia? Czy może ziemia i groby? A może kultura? A czym jest jakikolwiek inny kraj? Co stanowi o Polsce? Wielka Brytania jest w miarę łatwa do zdefiniowania, bo jest wyspą, a Polska? Jeżeli Polska to ziemia i groby, to gdzie jest Polska Józefa Mackiewicza? Jeśli naród i język, to prl jest Polską. To są zupełnie zasadnicze pytania. Problem z Polską jest taki, że Polska jest czymś więcej niż Wielka Brytania, bo jest ideą, a idealne byty mają, delikatnie mówiąc, niejasny status ontyczny…
Uprośćmy więc cały problemat choćby trochę, mówiąc, że tak jak nie było państwa polskiego w XIX wieku, tak samo prl nie jest państwowością polską. Oczywiście, może się Pan z tym nie zgadza. Byłby Pan wówczas w dobrym towarzystwie ludzi takich jak prezes Wielomski, Korwin albo nawet emisariusz ivrp, o których pisałem na wp wcześniej. Oni wszzyscy rozpoznają elementy państwowości polskiej w prlu, na kształt np. Księstwa Warszawskiego. Ja jestem w tym wypadku po drugiej stronie barykady, w równie dobrym towarzystwie – Józefa Mackiewicza.
Mackiewicz utrzymywał, że w listopadzie 1917 roku zerwana została ciągłość państwowa Rosji, że Rosja nie istnieje, a na jej miejsce powstały sowiety, któych treść państwowa jest przeciwstawieniem Rosji. Oczywiście Rosja istniała nadal jako „naród i język”, jako ziemia i groby, tylko że na żywym ciele Rosji wegetował straszny nowotwór, zaraza, która rozprzestrzeniać poczęła się po całym świecie, a w 1944 roku zawitała na ziemie polskie. Ten skrzep, nowotwór, który powstał wtedy w Polsce należy – zdaniem Mackiewicza – do historii bolszewizmu, a nie historii Polski. Wyznaję, że zgadzam się z taką wykładnią, a Pan? Jeśli chcemy państwowości byle-polskiej, byle tylko język i naród, byle ta ukochana ziemia i groby moich przodków, to wtedy prl wystarczy. Mnie nie wystarcza, bo w ten sposób pseudo-państwowość byle-polska staje się instrumentem zniewolenia. Czy pamięta Pan tę scenę z „Drogi donikąd”, w której nauczycielka narzeka, że hasła bolszewickie są napisane po litewsku, a nie po polsku? Polrealizm to jest właśnie uznanie prlu za państwowość polską, niedoskonałą, ale stale ulepszaną. Mackiewicz uważał, że taka postawa jest źródłem wszelkich problemów.
„Ojczyzna ujarzmiona to nadal ojczyzna, ale ojczyzna akceptująca rabstwo, to nie ojczyzna, tylko zagroda dla bydła.”
Polska mogła istnieć w XIX wieku bez własnej państwowości, ale pytanie jak długo? Podobno historycy wskazują, że początek XX wieku to właśnie był już ostatni moment, aby naród chciał własnego państwa. A zatem Polska istniała bez państwa, ale z potencjalnym dążeniem do jego odzyskania. Gdyby tego dążenia zabrakło, byłby koniec. Ja pisząc o Polsce w wieku XIX akcentuję właśnie ten czas, gdy żadnej formy państwowości polskiej nie było, np. lata 50-e XIX wieku. O tym że dążenie do odzyskania państwowości istniało świadczą powstania.
Pytanie jak duża część narodu chciała niepodległości. Przypomina się dziesięciu sprawiedliwych ze Starego Testamentu. Sądzę, że przez cały czas niewoli narodowej tych dziesięciu co najmniej w Polsce żyło.
Pojawia się pytanie jak jest dzisiaj? Ażeby jednak odpowiedzieć, należałoby sprecyzować – jaki jest ideał?
A zatem, Panie Michale – niepodległe państwo polskie to znaczy …?
Co do Józefa Mackiewicza to są tutaj dwie sprawy. Kształt terytorialny WXL oraz suwerenność państwowości polskiej. Mackiewicz był patriotą WXL, jak rozumiem jako drugiego filaru, który z pierwszym filarem czyli Koroną tworzył całość.
Chciałbym też wyjaśnić pewną kwestię dotyczącą „Buntu rojstów”. To jest chyba pomyłka w druku albo niezręczność stylistyczna. Otóż czytałem pierwsze wydanie z 1938 roku. Jest tam napisane w odniesieniu do początku lat 20-ych, iż było to „za niepodległości”. Sądzę, że Mackiewiczowi mogło chodzić o to, że było to już nie za rozbiorów tylko właśnie w niepodległej Polsce. Ale pisząc to około roku 1937 popełnił chyba niezręczność (bo nie przypuszczam, aby aż tak negatywnie oceniał sanację). Czy Pan zawrócił uwagę na ten fragment?
Czy może Pan podać stronę albo przynajmniej kontekst tego określenia w „Buncie rojstów”?
…”(dawno to było, za niepodległej Polski)”.
Zdanie to znajduje się w rozdziale „Rynsztok i szkoła w Wołżynie” na stronie 154 w wydaniu z 1938 roku, a w wydaniu z 2002 na stronie 132.
W artykule z 1935 roku owego zdania nie było.
Moje przypuszczenia:
1) Pomyłka zecera, autor napisał może tak: „niedawno to było”.
2) Zecer był kryptokomunistą i perfidnie chciał zaszkodzić autorowi.
3) Mackiewicz użył czegoś w rodzaju mowy pozornie zależnej.
4) Autor chciał wyrazić pogląd następujący: dawno to było ALE jednak w niepodległej Polsce.
5) Autor napisał, że było to dawno, gdyż chciał uniknąć oskarżeń o atakowanie aktualnej administracji.
Ciekawe, czy w recenzjach ktoś podniósł tę kwestię.
Mój prywatny pogląd jest następujący. Mackiewicz opisał sytuację w której władza wykazuje się arogancją. Zatem słowa „za niepodległej Polski” są tutaj użyte sarkastycznie lub ironicznie.
Podtrzymuję jednak mój wcześniejszy pogląd, że sformułowanie to w roku 1938 brzmiało niezręcznie.
Drogi Panie Pawle,
To nadzwyczaj ciekawe! Czytałem teksty w „Buncie rojstów” wielokrotnie we wszystkich wersjach i nie pamiętam, żebym zwrócił na to uwagę. Powinien Pan o tym napisać szerzej.
W moim mniemaniu, a podkreślam, że nie mam jasnego poglądu, Mackiewicz napisał te słowa celowo, nie ma tu mowy, o jakimś błędzie. Słowo było wydawane niechlujnie, ale „Bunt rojstów” był wydany bardzo porządnie. Słowa te zostały najwyraźniej dodane podczas uważnej redakcji tekstów opublikowanych wcześniej w Słowie. Jest to więc chyba zamierzony sarkazm, zamierzona sugestia, że źle się w Polsce dzieje, bardzo źle.
Wielokrotnie w artykułach w Słowie, porównywał Mackiewicz współczesną Polskę do sowietów, a w jego ustach nie mogło być bardziej obraźliwego porównania. Co rzekłszy, określenie „było to dawno, za niepodległej Polski”, wskazują jednoznacznie na utratę niepodległości w międzyczasie. Przedwojenna Polska malowana jest przez Mackiewicza (i innych publicystów Słowa) jako raczej nieprzyjemne biurokratycznie-etatystyczne państewko, pozbawione poszanowania prawa i wolności osobistej, ale przecież nie „podległe obcemu mocarstwu”.
Wracając do Pańskiego poprzedniego pytania, suwerenność prlu bis jest ograniczona układem, który leży u jej zarania. Nie należy jednak przeceniać wagi tego układu, bo i bez niego wydarzenia w prlu sa tylko funkcją międzynarodowej polityki Kremla.
Wpędził mnie Pan w przykre rozważania. Bo oczywiście II Rzeczpospolita niezależnie od biedy i problemów to jednak była niepodległa Polska, która teraz jest dla mnie pewnym idealnym odniesieniem. W końcu właśnie okupacja przez dwóch największych wrogów świadczy o tym, że było to państwo niezłomne w trwaniu pomiędzy.
A teraz, jeśli Pan mówi, że co prawda „nie podległe obcemu mocarstwu” ale …, i tu właśnie Pan wylicza przykre rzeczy, to rodzi się pytanie – kto w Polsce ograniczał wolność ? No cóż, sami swoi! A skoro Mackiewicz porównywał sanację do sowietów, to można też zapytać – kto tłamsił wolność w Bolszewii ? Był to co prawda twór innego typu, ale też – sami swoi! (Wiem co na ten temat mówią rosyjscy nacjonaliści, garnitur narodowościowy bolszewików był szeroki ale wychowali się w Rosji). Można chyba tutaj zastosować teorię Leszka Nowaka i rozpatrywać obydwa zjawiska z punktu widzenia koncentracji władzy. Tu mniejsza, tam o wiele większa ale to samo koło. Bolszewizm jako zwielokrotniony etatyzm ???
Spróbuję pod tym kątem spojrzeć na przedwojenną twórczość Mackiewicza.
„Na każdym kroku, o każdej godzinie może spokojny obywatel Polski się spodziewać, że mu coś ktoś narzuci, zawróci z drogi, zakłóci spokój w imię ogółu, w imię interesu publicznego. Zjawisko takie obserwujemy w Bolszewii. Tam jest ono doprowadzone do ideału, tam jest ono programem polityczno-społecznym. Nie ma jednostek, nie ma praw obywatelskich, indywidualnych, nie ma własności.
To, co się u nas dzieje w tym kierunku, jest też trochę małą Bolszewią.”
Tak pisał Józef Mackiewicz o II RP. Ma Pan jednak rację, że Polska międzywojenna była i pozostanie dla nas mitem prawdziwie wolnego państwa.
Nie sądzę, żeby dało się określić „bolszewizm jako zwielokrotniony etatyzm”. Bolszewizm to jest nowa jakość w historii, choć wszystkie jej elementy występowały wcześniej – od starożytnej Grecji do rewolucji francuskiej – to jednak ich złożenie stworzyło nową jakość.